Moja historia cz. V Za kulisami lawendowej „sielanki”…

Drogi Czytelniku, zapewne pamiętasz, że w poprzednim poście wspomniałam o mojej ostatniej desce ratunku, jaką była prywatna wizyta u profesora od trudnych przypadków. Zanim jednak opiszę drogę przez piekło, którą przeszłam chwytając się tej ostatniej deski, zapraszam na mały koncert życzeń – chcę trochę powspominać i podziękować kilku ważnym dla mnie osobom, ale również trochę dołożyć tym, którzy sobie na to zasłużyli. Po pierwsze, bardzo dziękuję mojemu bratu. Przed pobytem na warszawskim folwarku pana „profesora” nie byłam w stanie samodzielnie chodzić, w dotarciu do szpitala pomógł mi właśnie mój brat Bartek. Wielokrotnie w tamtym czasie musiałam korzystać z jego pomocy. Praktycznie wszędzie nosił mnie na rękach i gdyby nie on, nie wiem co by się ze mną stało. W tym miejscu chciałabym ogromne podziękowania skierować również do mojej mamy, moich przyjaciół oraz koleżanek i kolegów z pracy. Na pewno jest jeszcze kilka innych osób, których może tu osobiście nie wymienię, ale one jeśli to przeczytają, będą wiedzieć, że im również jestem wdzięczna. Ci ludzie od początku ogromnie mnie wspierali, co było dla mnie niezwykle ważne. Niestety niektórzy pseudo znajomi oraz osoby z mojej dalszej rodziny nie zawsze stali po mojej stronie. Gdy choroba w zastraszającym tempie zaczęła mnie wyniszczać, kilka razy usłyszałam, że na pewno celowo się zagłodziłam, że „wymyślałam z jedzeniem” i to wszystko przez anoreksję, choć żadna z mówiących to osób nie miała odwagi powiedzieć mi tego w twarz. Dowiadywałam się o tym przypadkiem od osób trzecich. Nie mogłam zrozumieć dlaczego ci ludzie mi to robią, przecież to moja rodzina, osoby znajome… Czy w tak trudnym momencie mojego życia nie powinni mnie wspierać chociażby dobrym słowem? Potem zorientowałam się w czym tkwi różnica. Mówiły to zawsze te osoby, które tak naprawdę widywały mnie tylko od czasu do czasu, przy okazji świąt lub większych imprez rodzinnych, dających świetną okazję do szerzenia  przez nich plotek. Osoby te zazwyczaj nawet nie odważyły się podejść do mnie i dłużej porozmawiać. Zwykle z daleka mierzyły mnie wzrokiem, obgadywały plotkując o tym, z kim przyszłam lub jak jestem ubrana. Jedynymi tekstami rzucanymi od nich w moją stronę były pytania  mające na celu zaspokoić ich ciekawość czyli o to gdzie pracuję, ile zarabiam, a także uszczypliwe komentarze odnośnie mojej sylwetki. I to oczywiście już dużo wcześniej, jeszcze zanim zachorowałam. „Ty to chyba nic nie jesz”, a gdy widzieli, mnie jedzącą – „jak to możliwe, żeś Ty taka chuda?!”. ”Z roku na rok coraz chudsza.” Niewiele brakowało, a chodziliby za mną do toalety, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zwymiotowałam tego, co niedawno zjadłam. Tak bardzo kłuło ich w oczy to, że dużo jem i jestem szczupła. Od urodzenia miałam taką przemianę materii i umówmy się, nie byłam jedyna na świecie, podobnie jak wiele osób, które jedzą normalnie, lub wręcz mało, a mimo to zmagają się z nadwagą czy otyłością. Te opinie swego czasu były bardzo przykre i krzywdzące dla mnie. Po czasie jednak sama sobie zadałam pytanie: czy zdanie osób, które tak naprawdę nic o mnie nie wiedzą lub tylko tyle ile same uważają, że powinny wiedzieć ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Kiedyś myślałam, że tak, na dzień dzisiejszy odpowiedź brzmi: zdecydowanie nie. Mój obecny system wartości nie pozwala mi na zajmowanie sobie zbytnio tym głowy. Pomyślałam jednak, że warto wspomnieć tu o tych osobach. Niech się wstydzą same za siebie, choć obawiam się, że niektóre z nich mogą nawet nie wiedzieć czym jest wstyd, na szczęście nie jest to już mój problem. To, co najbardziej się dla mnie liczy, to zdanie ludzi, którzy naprawdę mnie znają, mieli okazję przebywać ze mną na co dzień, żyć, uczyć się, studiować czy pracować, a także zdanie moich nowych znajomych, którzy chcieli i potrafili słuchać oraz rozmawiać. Z ich strony nigdy nie usłyszałam tego typu osądów, a wręcz przeciwnie – wspierali mnie i rozumieli jak trudno było i nadal jest mi żyć bez jedzenia, które było moją pasją i największą przyjemnością. Wszystkie moje obawy o to, że moja choroba negatywnie wpłynie na atmosferę w pracy okazały się zupełnie bezpodstawne. Jestem ogromnie wdzięczna moim przełożonym za wyrozumiałość oraz moim koleżankom i kolegom za przejęcie moich obowiązków i ogrom słów wsparcia. Każdy, kto miał okazję naprawdę mnie poznać, doskonale wiedział jak było i jak jest i nigdy nie sugerował, że to co się ze mną stało jest wynikiem moich urojeń czy innej choroby psychicznej. Moi prawdziwi znajomi, a przede wszystkim ludzie zdrowo myślący, którzy nie opierają swoich poglądów na dennych stereotypach i plotkach, nigdy nie wątpili w moje słowa, nie musiałam im niczego udowadniać, dodatkowo tłumaczyć, czy pokazywać wyników badań. Jakiś czas temu z moimi dziewczynami z pracy (Asie dwie z tajnej grupy „Cygaro Drobiowe” 😀 buziaki dla Was :* ) wspominałyśmy stare dobre czasy: „ Ty Ania to zjadłaś chłopską porcję obiadu i za pół godziny znowu marudziłaś, że głodna”. „Pamiętam jak biegałaś co chwilę do okna, wyglądając kierowcy z żarciem”. „Za tobą to zawsze się walały te siaty jedzenia, całe biurko miałaś nim obłożone…”.  W ramach tych wspomnień wykopałam nawet stare zdjęcie przedstawiające jedną z moich przerw w pracy:

biurko

Z kolei z moją wieloletnią przyjaciółką ze szkoły Kasią, (której także za wszystko i przede wszystkim za to, że jest i jaka jest bardzo dziękuję ❤ I Kasiu, Katarzyno jeśli to właśnie czytasz: Ty wiesz dobrze o co chodzi mi… 😛 ), wracałyśmy pamięcią do pewnej nocnej poimprezowej gastrofazy. To zdjęcie akurat z tamtego wieczoru:

w barze

Umęczone baletami na 15-centymetrowych szpilkach i wciąż parujące podłą wódą z sobotnich barów i dyskotek, obrałyśmy kurs na naszą bazę noclegową, gdzie z braku jakichkolwiek konwencjonalnych zapasów jedzenia usmażyłyśmy na oliwie z oliwek frytki z resztek ziemniaków znalezionych pod zlewem popijając to przegotowaną wodą z czajnika, bo w mieszkaniu nie było nawet zwykłej herbaty 😛 Oto resztki naszej „uczty” o 4 nad ranem:

fryty

Nawet ten kamień strzelający w zębach i stare kartofle z piwnicy smakowałyby mi teraz jak najwykwintniejsze danie. Sama nieraz wspominam jak stałam przed sklepowymi półkami i wybierałam co dzisiaj zjem na kolację lub jak każdego dnia przeglądałam w pracy menu z firmy dowożącej jedzenie…”Ooo, w czwartek będą pierogi ze szpinakiem i fetą! Moje ulubione”! „O, a w środę filet w chipsach z frytami!” Kiedyś było to dla mnie tak naturalne i proste jak oddychanie. Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakie to szczęście, móc normalnie jeść, delektować się smakiem ulubionych potraw. Dziś oddałabym WSZYSTKO, żeby te czasy wróciły. Łza kręci się w oku, gdy wracają wspomnienia. Kiedyś też tym bardziej skręcało mnie z bezsilnej złości, gdy przypominałam sobie te wszystkie jadowite komentarze o głodzeniu się na własne życzenie, które padały z ust „życzliwych” mi znajomych lub krewnych. To była zwykła podłość, której nie mogłam pojąć. Niemniej jednak tak jak wyżej wspomniałam, dopiero z czasem zrozumiałam, że nie nie ma sensu walczyć z wiatrakami, w końcu uprzedzonego i żyjącego tanią sensacją człowieka nie przekona nic, ani prawda, ani fakty.

Mam nadzieję, że wybaczysz mi Czytelniku te wspominki i drobną dygresję, chcę jedynie wprowadzić Cię w klimat poniższego posta, w którym niestety temat oskarżeń o anoreksję będzie żywo obecny. Powróćmy zatem do ostatniej deski ratunku, a więc „prestiżowego” szpitala w Warszawie. Wspominałam wcześniej, że pan profesor życzy sobie 500 zł za kilkanaście minut rozmowy i za tę „drobną” gratyfikację wysyła ciężko chorych pacjentów do swojej „elitarnej, ekskluzywnej” placówki. Dla ułatwienia postanowiłam nazwać ów profesora Luksusowym Januszem. To właśnie on, rekin biznesu i milioner z przypadku za pieniądze przyjmował pacjentów, spychając tym samym tych, którzy nie mogli zapłacić, na koniec kolejki do świadczeń i badań realizowanych w ramach NFZ. Nie miałam pojęcia o tym procederze, dowiedziałam się o wszystkim częściowo w trakcie pobytu na oddziale, a o reszcie doczytałam w internecie już po wyjściu ze szpitala. Muszę przyznać, że jest mi bardzo trudno wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń. Był to zdecydowanie najtrudniejszy dla mnie czas i najgorszy szpital, w którym zostałam potraktowana jak zwykły śmieć, a w najlepszym razie jak powietrze. Tuż przed przyjazdem do szpitala byłam tak słaba, że praktycznie nie chodziłam i nie mówiłam, byłam po prostu wyniszczonym workiem kości.To ja kilka dni po przyjęciu:

CAM01643

Zdjęcia, które zrobiła mi koleżanka ze szpitala w dniu przyjęcia niestety tu nie pokażę, gdyż jest ono wyjątkowo drastyczne, moja twarz była zapadnięta i wyglądałam jak w ostatniej fazie życia. Na zdjęciu powyżej wyglądałam już znacznie „lepiej” (tak, tak) byłam już nawodniona i skóra nabrała względnej sprężystości. Luksusowy Janusz złożył mi uroczystą obietnicę, że diagnoza została postawiona, a więc miałam pełne prawo liczyć że już niedługo zacznie się obiecane leczenie i może w końcu mój stan zmieni się na tyle, że będę mogła w końcu normalnie, lub prawie normalnie jeść. Kiedy trafiłam do szpitala ważyłam 35 kilogramów… Szpital sam w sobie wyglądał bardziej jak poprawczak, był bardzo obskurny, widać było, że wszystko jest stare i nigdy nie było remontowane… Po szybkiej wizycie w okienku rejestracji SOR zostałam przewieziona wózkiem na oddział na pierwszym piętrze. I wtedy mym oczom ukazała się „Lawendowa Dolina” – piękne i schludne wnętrza świeżo wymalowane fioletową farbą, skórzana sofa w korytarzu i obrazy na ścianach. Położono mnie w dwuosobowej sali o wysokim standardzie z nowoczesną łazienką, do której drzwi znajdowały się tuż przy łóżku.

 

Normalnie Leśna Góra, pomyślałam i tylko czekałam kiedy wpadnie doktor Latoszek ukrywający pod kitlem swój błyszczący stetoskop. Eleganckie warunki w lawendowym raju pozwalały mi przypuszczać, że pacjenci na tym oddziale traktowani są dobrze, lub przynajmniej poprawnie. No więc nie są… Ale o tym za chwilę.

Wieczorem otrzymałam pierwszy worek z żywieniem pozajelitowym. Przyszła do mnie również jedna z lekarek, która przeprowadziła ze mną krótki wywiad lekarski, nie udzielając przy tym żadnych konkretnych informacji. Następnego dnia po przyjęciu pierwszego worka z żywieniem od razu poczułam, że trochę wróciły mi siły. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy rano przyszła do mnie pielęgniarka, niosąc tacę z dziwnymi płynami, z zaleceniem wypicia wszystkiego do ostatniej kropli. Oto i jeden z nich:

płyn who

Na moje pytania o zasadność przyjęcia przeze mnie płynów, których i tak nie strawię, usłyszałam, że wszystkie pytania mam kierować do lekarz prowadzącej. Pielęgniarki od samego początku były dla mnie opryskliwe i postępowały nie jak z pacjentem, ale jak z przedmiotem, przy którym należy wykonać przymusowe prace. Chwilę później wparowała sama pani doktor. Jeden człowiek, jedna rozmowa i wszelkie moje nadzieje na jakąkolwiek poprawę mojego stanu legły w gruzach… Panią doktor postanowiłam tu nazwać Krzywą Wiesią. Wiesia po wejściu do sali przedstawiła się i od razu zaczęła „rzeczową” rozmowę. Oznajmiła mi, że przy takim niedożywieniu moje jelita nie będą normalnie pracować i że „musimy od nowa nauczyć panią jeść”… Coś we mnie pękło. Który to już raz znowu słyszę te bzdury? Przecież Luksusowy Janusz zarzekał się, że wie, co mi jest, że będą mnie leczyć. Niedożywienie nie wzięło się samo z siebie! Pomimo ogarniającej mnie rozpaczy, próbowałam cierpliwie tłumaczyć, że istota problemu nie leży w mojej głowie. Skoro nieprawidłowa praca układu pokarmowego spowodowana jest niedożywieniem, to co zdaniem pani doktor jest przyczyną samego niedożywienia? Zacięła się jak stary gramofon i powtarzała wciąż tym samym pustym głosem: „Pani jeszcze nie jest tego świadoma, niech pani na siebie spojrzy… proszę pozwolić nam działać.” A co z moimi wynikami, co z SIBO, co z naciekami eozynofilowymi w przewodzie pokarmowym? Czy tego nie leczy się sterydami? W odpowiedzi usłyszałam, że jest to kwestia wtórna, i nie stanowi głównego problemu.. A więc co jest moim głównym problemem? „NIEDOŻYWIENIE”. I tak w kółko… Poprosiłam o rozważenie podania mi sterydów, żeby sprawdzić, czy to co się dzieje z moim brzuchem nie jest przypadkiem spowodowane występowaniem nacieków eozynofilowych. Warto w tym miejscu dodać, że głównym skutkiem sterydoterapii jest przybieranie na wadze. Czy zatem ktoś, kto się głodzi i ma błędne postrzeganie własnego ciała, domagałby się podania leku, który powoduje tycie? Pani doktor niespecjalnie zainteresowała się tą kwestią i stanowczo odmówiła zastosowania sterydów. W międzyczasie przysłano również dietetyczkę, która miała za zadanie zrobić pomiar składu ciała, a tak naprawdę zebrać dowody na moją rzekomą anoreksję. Kazała mi rozebrać się do majtek, zrobiła zdjęcie mojego wychudzonego ciała i dodała, że następne zrobi dla porównania jak znowu zacznę jeść… To było tylko jedno z wielu upokorzeń, jakie mnie tam spotkały. Ja jednak nie miałam siły się sprzeciwiać, prawie nie miałam siły mówić…
Oczywiście nie sposób było nie docenić, że nareszcie byłam jakkolwiek odżywiana dożylnie. To ja w ” Lawendowej Dolinie”. Około tydzień po zastosowaniu żywienia dożylnego byłam w stanie spacerować powolnie po korytarzu:

wór

Będąc tam miałam  jednak ogromną nadzieję, że przyczyna moich problemów w końcu zostanie usunięta bo po to w końcu się tam znalazłam! Moja choroba miała być zdiagnozowana i wyleczona. Samo żywienie podtrzymuje mnie przy życiu, ale nadal jestem chora! A na miejscu usłyszałam, że będą mnie od nowa uczyć jeść… Tak jakbym w wieku 28 lat nagle zapomniała, jak to się robi i powiedziała sobie, że od dziś obrażam się na jedzenie i sobie nie jem… Dojście do stanu, w którym byłam, nie trwało latami… Moja waga spadła drastycznie w ciągu zaledwie 8 tygodni. Już samo to wskazywało na fakt, że coś złego stało się z moim układem pokarmowym. W przypadku zaburzeń odżywiania proces tracenia na wadze trwa całe lata i najczęściej zaczyna się w bardzo młodym nastoletnim wieku. Niejednokrotnie organizm osoby z zaburzeniami odżywiania jest tak wytresowany przez mózg, że mimo ogromnego wyniszczenia anorektyczki są nadal pełne energii, często ćwiczą i dużo się ruszają, uprawiając sport, aby tracić kolejne kilogramy, których i tak już dawno im brakuje… I przede wszystkim prawdziwa anorektyczka będzie się wzbraniać nawet przed podłączeniem zwykłej kroplówki z glukozą, a co dopiero żywienia pozajelitowego, które w pełni zastępuje normalne jedzenie. U mnie działo się to w tak ekspresowym tempie, że nie miałam nawet szansy na spokojnie się zastanowić, dokąd się udać, z kim rozmawiać i gdzie szukać ratunku. Mój układ pokarmowy działał bez zarzutu przez 27 lat mojego życia, a choroba spowodowała, że nagle przestał spełniać jakąkolwiek rolę.  Dopiero w wyniku długotrwałego żywienia pozajelitowego mogłam chociaż częściowo odzyskać dawną mnie. Niedługo po zachorowaniu nie miałam siły się ruszać, ja nawet nie mogłam już stać na własnych nogach i to wszystko tak naprawdę po dwóch miesiącach walki i głodówki narzuconej przez moją chorobę. Na lekarzach z Lawendowej Doliny nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Już na samym początku przykleili na mnie łatkę anorektyczki. Postanowiłam wystarać się o rozmowę z Luksusowym Januszem, Królem Lawendowych Izolatek, żeby wyjaśnić swoje wątpliwości odnośnie do mojego „leczenia”. Czułam się oszukana i poniżona i chciałam to jak najszybciej wyjaśnić, choć z perspektywy czasu żałuję, że w ogóle traciłam siły, zdrowie i nerwy na rozmowę z tymi ludźmi. Oczywiście Jego Ekscelencja Janusz miał zamówień jak Penderecki i nie był dostępny od tak dla lumpenproletariatu, dlatego o audiencję przyszło mi starać się jeszcze przez wiele dni. Wieczorem, po rozmowie z Krzywą Wiesią, na obchód przyszedł do mnie lekarz dyżurny z innego oddziału. Wydawał się bardzo miły i rzeczowy. Powiedziałam mu o naciekach eozynofilowych, które wyszły w hist-pacie pobranym z mojego żołądka i wprost zapytałam, czy nie powinno się przynajmniej spróbować podania leków steroidowych w tym przypadku. Przyznał mi rację, znał tę chorobę i widać było, że wie o czym rozmawiamy, jednak bardzo szybko zamilkł i wyszedł pospiesznie z sali. Wyglądało to tak, jakby się zapomniał i nagle zdał sobie sprawę, że się w czymś zagalopował. Następnego dnia stało się jasne, że to ja słono zapłacę za tę krótką chwilę szczerości pana doktora. Zostałam wezwana na PRZESŁUCHANIE do głównej kwatery SB, czyli tak zwanego pokoju lekarskiego. Byłam zdziwiona takim obrotem sprawy, ponieważ nadal byłam bardzo słaba, zresztą normalną praktyką jest, że to lekarze przychodzą do pacjentów, a nie na odwrót. Szybko jednak dodałam dwa do dwóch – chodziło o to, aby rozmawiać bez świadków (w sali leżała ze mną jeszcze jedna dziewczyna). Jak tylko usiadłam, rozpoczął się 20 minutowy seans pogardy, oskarżeń, pretensji i gróźb. Krzywa Wiesia zwracała się do mnie jak do niegrzecznej uczennicy, pouczała i krzyczała na mnie, co najmniej jakby robiła mi łaskę, że w ogóle poświęca mi swój cenny czas. Wśród potoku pretensji i wyrzutów usłyszałam między innymi: „Jak pani śmie RZĄDZIĆ lekarzami w szpitalu!? Jest pani niesubordynowaną pacjentką! Pani nie wolno rozmawiać z niepowołanym lekarzem, a tym bardziej WYMUSZAĆ NA NIM PODAWANIA LEKÓW! Zadaje pani pytania nieodpowiednim osobom! Ja jestem pani lekarzem prowadzącym i wszystkie pytania mają być kierowane tylko i wyłącznie do mnie! I tylko ze mną może pani rozmawiać! Pani chce się rządzić w szpitalu i podważać moje decyzje? Działa pani na własną rękę za plecami lekarza prowadzącego! To jest niedopuszczalne!” Szczęka mi opadła… Byłam w tak ciężkim szoku, że nawet nie umiałam spójnie i racjonalnie odpowiedzieć. Zdołałam jedynie wydusić z siebie, że to chyba nic złego, że rozmawiałam z lekarzem dyżurnym, który przyszedł i pytał o moje samopoczucie? W odpowiedzi dowiedziałam się, że lekarz dyżurny nie jest od zadawania mu pytań i konsultowania z nim dolegliwości… W takim razie od czego jest? Przyszedł pozamiatać podłogę? I tak dziwię się, że Wiesia nie próbowała mi wmówić, że w ogóle nie było żadnego lekarza, tylko mi się coś w głowie uroiło. Pojawiła się również i groźba, że jak tak dalej pójdzie, to oni PRZESTANĄ MI POMAGAĆ… Czyli przestaną mnie żywić pozajelitowo… Ten babiszon wiedział, że żywienie pozajelitowe ratuje mi życie i że będę musiała zgodzić się na wszystko, bo brak żywienia oznacza dla mnie śmierć. Wiesława ewidentnie napawała się swoim zwycięstwem, widziałam w jej oczach tę dziwną satysfakcję z tego, że udało się jej mnie zastraszyć i poniżyć. Długo nie mogłam się pozbierać po tej połajance, zwłaszcza że nie zrobiłam nic złego i tym bardziej trudno mi było przełknąć te oszczerstwa, protekcjonalny ton i bezsensowne kazania. Ze względu na pełnowartościowe żywienie dożylne teoretycznie powinnam czuć się lepiej, i fizycznie tak było – z dnia na dzień czułam, że nabieram sił i powoli mogę znów rozmawiać i wstawać z łóżka. Jednak psychicznie nadal byłam wrakiem, a każdy kolejny dzień mojego pobytu na oddziale przynosił kolejne absurdy… Przede wszystkim ciągle mówiono mi, że muszę na nowo nauczyć się jeść. Dla nich byłam anorektyczką godną jedynie pogardy. Na nic były moje tłumaczenia, że wcześniej byłam zdrowa, że normalnie jadłam, żyłam i pracowałam, że dolegliwości trawienne przyszły nagle i w zastraszającym tempie mnie wyniszczyły. Nikt nie słuchał, gdy mówiłam, że mam mnóstwo znajomych i bliskich, którzy potwierdzą, że nigdy w życiu się nie głodziłam… Nie było wyjścia, jedynym sposobem na uzyskanie stosownego leczenia było wyprowadzenie lekarzy z błędu odnośnie do moich rzekomych zaburzeń odżywiania. I tak, z pełną świadomością bólu i dyskomfortu, jaki mnie czeka, zaczęłam wciskać w siebie jedzenie, z każdym posiłkiem coraz bardziej obciążając mój nie opróżniający się układ pokarmowy. Wówczas zaczynał się już 3. tydzień od kiedy ostatnio byłam w toalecie, a ten ostatni raz wymuszony był poprzez lewatywę podaną mi w poprzednim szpitalu. Mimo wszystko zacisnęłam zęby i postanowiłam, że wytrzymam. Te idiotyczne oskarżenia bolały tak samo, jak nie jeszcze bardziej. Jadłam wszystko, co mi podano, udowadniając tym samym, że wciąż umiem jeść, tylko to jedzenie za żadne skarby świata nie chce ze mnie wyjść. Przez ponad dwutygodniowy pobyt codziennie podawano mi ten sam mix mięsno-warzywny, który wyglądem i konsystencją przypominał dziecięce wymiociny. A ja nie wybrzydzałam, jadłam wszystko ze smakiem, a potrawy, których kiedyś nie zjadłabym za żadne pieniądze, pachniały mi i wyglądały jak wystawny obiad w Mariocie. Zgodnie z moimi przewidywaniami objawy po każdym posiłku były coraz bardziej bolesne i dokuczliwe, aż ból stał się nie do zniesienia. Cały czas odczuwałam wilczy głód, przeplatany nagłymi mdłościami, bólem żołądka i palącą zgagą. Wszystko po to, żeby Wiesława i jej świta wreszcie uwierzyli, że nie mam jadłowstrętu i zaczęli obiecane leczenie. Aż nie do wiary, że sytuacja zmusiła mnie do świadomego zadawania sobie bólu… Było mi bardzo ciężko, ale cały czas powtarzałam sobie, że walczę o swoją godność i nie ugnę się przed Krzywą Wiesią i jej idiotycznymi oskarżeniami. Na śniadanie, obiad i kolację dostawałam ciągle tę samą bezbarwną papkę. Zapewne nie brzmi to zachęcająco, ale sam fakt, że cokolwiek jadłam, sprawiał mi większą radość i przyjemność niż kiedykolwiek wcześniej. Niestety, pomiędzy ostatnim kęsem, a pierwszymi bólowymi objawami nie mijała nawet minuta. Każdy kolejny posiłek pomnażał ból i ogromny dyskomfort. Stawało się to nie do zniesienia, czułam jak rozrywa mi żołądek i kwasy wypalają mi wszystko w środku… Miałam wrażenie, jakby ktoś zaszył mi ogromną padlinę w brzuchu, która nie dość, że ciąży powodując potworny ból, to jednocześnie psuje się zatruwając mi cały organizm.  W przełyku ciągle miałam kwas, który bezlitośnie palił. Kiedy się nachylałam, treść ulewała mi się do gardła i miałam straszne odbijania. Ciągle mówiłam lekarce prowadzącej o moich dolegliwościach, wręcz błagałam z płaczem o gastroskopię. Chciałam, żeby na własne oczy zobaczyli, co się dzieje w moim żołądku. Krzywa Wiesia natomiast ograniczyła się do podawania mi NO-SPY(!), która powodowała jedynie to, że mój brzuch całkiem zamierał i nie było w nim nawet najmniejszego przelewania się treści. Słowa nie są w stanie oddać tego, jak bardzo wtedy cierpiałam… Ból, ulewania i palenie w przełyku nie pozwalały mi spać. Gdy mówiłam, że No-spa w ogóle nie uśmierza moich dolegliwości zamieniono ją na buscolizynę, inny lek rozkurczowy, po którym na jakieś 2 godziny dosłownie straciłam wzrok. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać i widziałam jedynie bezkształtne plamy. Nie byłam w stanie nawet zobaczyć obrysów mojego smartfona, którego trzymałam przed nosem, nie mówiąc nawet o tym, żeby z niego zadzwonić, czy cokolwiek odczytać. Wtedy pomyślałam, to już koniec… odcięli mnie nawet od odmóżdżającego pudelka i joemonstera… Jak się potem okazało, jednym ze skutków ubocznych tego leku są zaburzenia wzroku, co powinno być czytelnym sygnałem do odstawienia go. Usłyszałam wtedy, że marudzę jak dziecko i skoro leki, które podają na mnie nie działają to nie ma już innych przeciwbólowych i mogę teraz dostać jedynie dolargan, czyli silny lek narkotyczny… A gdzie chociażby najbezpieczniejszy paracetamol? Wiesia oczywiście uznała, że wybrzydzam i buntuje się, żeby jej zepsuć dzień i skoro żadne leki mi nie pasują, to nie dostanę NIC. Aż któregoś pięknego wieczoru pielęgniarka przyniosła mi różowe tabletki, których nie widziałam nigdy wcześniej i kazała mi to przy niej połknąć. Udawała głuchą, kiedy pytałam, czym są te różowe kuleczki. Potem dowiedziałam się, że były to „kuleczki szczęścia”, a więc psychotropy na uspokojenie, chociaż kto tak naprawdę wie…

Jak pewnie zauważyłeś/aś wiele dosadnych treści w tym poście przeplata się z humorystycznymi wstawkami. Można by nawet uznać, że cała ta sytuacja nie była wcale aż tak poważna. Uwierz mi jednak drogi Czytelniku, że w tamtym czasie zdecydowanie nie było mi do śmiechu… Nie mniej jednak dzisiaj chcąc oddać słowami realizm piekła, przez które tam przeszłam czuje ogromna bezradność, gdyż tak naprawdę nie znajduję tych właściwych słów…  Dlatego wspominając i opisując tamte czasy niejednokrotnie dochodzę do etapu, w którym strach, rozgoryczenie i łzy wypierane są przez śmiech… Przyznaję, iż jest to też pewna forma mojej osobistej obrony przy wracaniu pamięcią do traumatycznych przeżyć. Nic jednak chyba lepiej nie odda tego uczucia niż jeden z moich ulubionych cytatów:

cytat blog

Kończąc jednak pierwszą część opisu moich przeżyć w „Lawendowej Dolinie”… Cała ta „terapia” prowadziła donikąd i miałam już serdecznie dość tych eksperymentów i traktowania mnie jak królika doświadczalnego. Wciąż starałam się o choćby krótkie spotkanie z Luksusowym Januszem. Chciałam wyjaśnić ten cały cyrk, w którym byłam traktowana jak zwierzątko do tresury. Chciałam przede wszystkim zapytać Janusza o jego wcześniejsze zapewnienia, że będę leczona, a nie poniewierana. Jednak moja dociekliwość miała zostać ukarana dużo wcześniej, niż dane mi było znowu zobaczyć Luksusowego Janka. I o tym będzie mój następny wpis.

 

podpis_przezrklik_fundacja_small

27 myśli w temacie “Moja historia cz. V Za kulisami lawendowej „sielanki”…”

  1. Ania wiesz, że podziwiam Cię, że dajesz radę. Jesteś przykładem tego, że człowiek potrafi wszystko znieść i walczyć o Siebie. Jestem z Ciebie dumna.

    Polubienie

    1. Bardzo dziękuję Aniu! Wtedy wydawało mi się, że już walczyć się nie da… jednak różne absurdalne sytuacje, w których stawia nas życie potrafią mobilizować bardziej niż nam się wydaje… nie życzę jednak nikomu, by musiał coś podobnego kiedykolwiek przechodzić i mam nadzieję, że może kiedyś w końcu to nieludzkie traktowanie chorych w szpitalach ulegnie jakimś zmianom na lepsze…

      Polubienie

  2. Niestety ta okropna rzeczywistość żywienia pozajelitowe nie ulega zmianie. Też tydzień temu usłyszałem że jak mi nie odpowiada metodą leczenia to mogę dostać namiary na ośrodku w Warszawie lub Krakowie. Albo się Pan podstosuje albo won. Masakra

    Polubienie

  3. Na początku, brawo dla tych którzy zawsze Cię wspierali, to wielkie szczęście mieć koło siebie rodzinę i przyjaciół w trudnych chwilach. Znam Bartka, to równy gość a Twoje słowa sprawiły że w moich oczach urósł jeszcze bardziej, także propsy dla niego. Czytając Twojego bloga za każdym razem jest taki moment że mam ochotę pojechać gdzieś, dorwać kogoś, szarpać, bić po pysku na oślep, za tą ignorancję, za Twoje upokorzenia, za bierność, za bezczelność…..Po prostu krew w żyłach się gotuje. Nawet ciężko mi sobie wyobrazić jak mogłaś czuć się Ty, doświadczając tego wszystkiego, w Twoim stanie wycieńczenia i rezygnacji…..w bólu i tracąc nadzieję…. Pfffff…..może i dobrze że nie znamy się osobiście (jeszcze 😁) bo gdybym była tego świadkiem to mogłabym się nie pohamować i wytargać Krzywą Wieśkę za kudły i narobić sobie kłopotów 😜. Dzięki Aniu za kolejny rozdział Twojej historii, Jak zwykle czekam na więcej! Mam nadzieję że przed Tobą same już pogodne dni. Pozdrawiam serdecznie 😘

    Polubienie

    1. Megan masz absolutną rację, rodzina i przyjaciele to prawdziwy skarb… Nie zniosłabym tego wszystkiego bez nich. Mam tylko nadzieję, że jednak nie będziesz mieć żadnych kłopotów przez moje posty i nikomu się nie oberwie 😁 😁 Dziękuję Ci za to, że tak bardzo, wczuwasz się w to, czym dzielę się na moim blogu. Widzę dzięki temu, że chociaż częściowo jestem w stanie odtworzyć w innych podobne emocje, które targały mną wracając pamięcią do tych chwil… Mam jednak nadzieję, że uda mi się równie dobrze przelać też trochę tych pozytywnych fluidów na Ciebie i innych moich Czytelników, gdy przyjdzie czas na bardziej radosne posty 😀 Buziaki!

      Polubienie

  4. Czytam i nie dowierzam, że aż tak można traktować osobę w potrzebie… Strasznie mi przykro, że to wszystko spotkało właśnie Ciebie. Pamiętam doskonale czasy podstawówki, kiedy zjadałaś dwa razy tyle co ja i wyglądałaś dwa razy szczuplej… Przykre, że ludzie tak szybko oceniają drugiego po wyglądzie 😦
    Jestem bardzo z Ciebie dumna i podziwiam Twoja siłę i determinację w walce o siebie. Tak trzymaj, a ja będę bardzo mocno trzymać kciuki za pomyślność w leczeniu. Liczę na to, że kiedyś się spotkamy i objemy jak za dawnych lat 😉
    Pozdrawiam gorąco i czekam na kolejną część Twojej historii :*

    Polubienie

    1. Cześć Aga 😘 Ślicznie Ci dziękuje za te słowa! Żałuję, że już trochę wcześniej nie udało nam się nadrobić ze spotkaniami opijając i objadając się choć trochę na zapas 😛 Było by bardziej niż super, gdyby kiedyś mogło się to jeszcze nam udać 😀 Ściskam i pozdrawiam!

      Polubienie

  5. To wszystko nadaje się na temat dla UWAGI… Ci lekarze powinni zostać pozbawieni praw do wykonywania zawodu…. Aż się nóż w kieszeni otwiera. Kibicuje ci bardzo! Trzymaj się!

    Polubienie

    1. Iza zgadzam się z Tobą, niestety ” lawendowa mafia” dalej funkcjonuje i ma bardziej niż dobrze, mimo że już wyszło kilka artykułów na ich temat ujawniających prawdę… Pozdrawiam Cię serdecznie.

      Polubienie

  6. Dzielna z Ciebie dziewczyna Aniu. Jestem również pełna podziwu za odwagę bo jak wiadomo my dziewczyny zawsze lubimy wyglądać perfekcyjnie tymczasem ty pokazałaś swoje zdjęcia również ze szpitala. Twój blog jest bardzo potrzebny zarówno zdrowym osobom jak i tym, które zmagają się z jakimiś dolegliwościami bo otwiera oczy na wiele spraw …Czekamy na ciąg dalszy! 🙂

    Polubienie

    1. Yasmine, poruszyłaś w tym komentarzu bardzo ważny aspekt. To prawda ja też, jak każda kobieta uwielbiam wyglądać dobrze, nawet mimo choroby. Dlatego przyznaję, że było mi naprawdę ciężko podzielić się tymi zdjęciami. Jednak uznałam, że tylko odkrywając wszystkie karty mogę realniej unaocznić prawdę. Nie lubię i staram się nigdy nie manifestować choroby wyglądem, ani użalać się nad losem, który mnie spotkał i mam tylko nadzieję, że nie zyskało to takiego wydźwięku bo nie o to tu chodziło. Jenak aby pokazać to, co zaszło w tamtym czasie uznałam za konieczne i sprawiedliwe wobec moich Czytelników podzielenie się całą trudną dla mnie prawdą. Dziękuję Ci bardzo, że to doceniłaś! Pozdrawiam serdecznie.

      Polubienie

  7. Kolejny odcinek wciska w fotel jeszcze bardziej i mocniej… Nade wszystko przeraża ilość konowałów-biznesmenów i sadystów zarazem i to nie ma znaczenia w jakim mieście. Jestem zdumiony jak można tak traktować chorego człowieka. Przerażające. A Ty dzielnie przeszłaś to wszystko…
    Mój podziw dla Twojej silnej woli w zasadzie już nie ma granic 🙂 Mocno wierzę, że usłyszę dobre wieści od Ciebie. Pozdrawiam.

    Polubienie

    1. Adam, ponownie dziękuję za śledzenie mojej historii i za słowa wsparcia 😉 Niestety miejsc gdzie pacjent jest traktowany jak popychadło nadal nie brakuje w tym kraju… Może zbyt dużo wymagam, ale marzę, by mogło się to kiedyś zmienić.. Trzymaj się ciepło. Pozdrawiam 😉

      Polubienie

  8. Aniu jak czytam o Twoich przejściach to mam wrażenie że czytam o sobie. Przeszłam przez to piekło- braku diagnozy i braku leczenia. Nawet objawy miałam takie jak Ty. 2 lata męczarni z niedrożnym układem pokarmowym. Choroba inna ale doskonale Cię rozumiem. Chudlam, wymiotowalam, nie spałam a ból towarzyszył mi 24 na dobę. Wmawiano mi ze to moje „centrum dowodzenia” szwankuje i wpychali we mnie antydepresanty i psychotrpy. Patrzli jak na wariatkę gdy probowalam im to wyjasnic. Przebrnęłam tą drogę! Dziś znowu jem 😉 i wracam do zdrowia. Tobie tez się uda ! Czytam z zapartym tchem Twoja historię i podziwiam determinację z jaką walczysz o siebie! Wierzę, ze wszystko skończy się dobrze bo przecież nie może być inaczej ! Jesteś mega dzielna dziewczyna😉 Trzymam kciuki!

    Polubienie

    1. Dziękuję Basia za to, że podzieliłaś się swoimi przeżyciami w komentarzu. Cholernie przykro jest czytać, że innych ludzi również spotykało coś tak trudnego… Najważniejsze z tego wszystkiego jest jednak to, że dziś jest już z Tobą lepiej 😀 Ciesze się ze po tej trudnej drodze, którą przeszłaś możesz w końcu cieszyć się lepszym samopoczuciem. To bardzo budujące 😉 Trzymaj się ciepło 🙂

      Polubienie

  9. Ania, byłaś bardzo dzielna i z tego starcia to Ty wyszłaś z podniesioną głową. Bądź z siebie dumna, bo mało kto dałby radę przez to wszystko przejść. A tych konowałów to możesz tylko żałować, nie mają ani serca, ani rozumu, ani wiedzy, ani niczyjego szacunku czy sympatii. Niech się zatem pocieszą tą kasą, którą zdzierają z biednych ludzi, bo ta kasa to jedyne, co mają w życiu. Pewnego dnia pojedziesz do Stanów i wyzdrowiejesz, a oni dalej będą podli, mali i nikczemni. Pozdrawiamy ich wszystkich środkowym palcem!

    Polubienie

    1. Święta prawda. Pozostaje tylko mieć nadzieje, że kiedyś nadejdzie kres działań „elitarnego zespołu ekspercko- diagnostycznego”, któremu zdecydowanie należą się wspomniane przez Ciebie pozdrowienia.

      Polubienie

  10. To, jak byłaś traktowana przez personel medyczny – nie tylko w tym szpitalu, ale i to, co opisujesz we wcześniejszych wpisach – to jest jakiś straszliwy, niewyobrażalny horror. Z trudem jestem w stanie to czytać. Głęboko Ci współczuję i przesyłam tyle ciepła i miłości, ile tylko mogę. Trzymaj się. Kwanseum Bosal.

    Polubienie

  11. Wyrazy głębokiego współczucia po tym co przeżyłaś. Podczas czytania aż się pięści same zaciskają od wk.. jak ten cały system działa. Niestety z tego typu konowałami trzeba krótko, a najlepiej w ciężkim przypadku mieć przy sobie jakąś postawną osobę, która będzie dopominała się o wszystko, grożąc poinformowaniem odpowiednich służb, a jeśli nawet to nie poskutkuje to po prostu zaczai się na ‚panią doktor’ po jej skończonym dyżurze i porozmawia po swojemu. Gwarantuje, ze podejście zmieni się o 180 stopni, mimo że nie jest do końca eleganckie, ale przy walce o życie nie ma sensu bawić się w subtelności. Przy okazji warto fajnie byłoby zostawić jak najwięcej opinii w internecie o danym miejscu, tak aby ten cały szemrany biznes po prostu padł. Trzymaj się i powodzenia w terapii.

    Polubienie

    1. CrushingBones,
      Rzeczywiście lekarze podchodzą zupełnie inaczej gdy rozmawiają z pacjentem sam na sam, a gdy ma się kogoś świadomego obok. Doskonale znam tę różnicę. Nawet ton i mimika potrafią ulec gruntownej zmianie… Niestety i na to się już trochę uodparnia „system” i stosuje się wówczas inne chwyty, aby grzecznie zepchnąć temat i zwykle sprytnie pozbyć się „niewygodnych Państwa”…
      Dzięki, za zostawienie Twoich spostrzeżeń w komentarzu.
      Pozdrawiam!

      Polubienie

  12. Przed napotkaniem twojego bloga bylem mocno sceptyczny co do tej calej halastry medycznej – glownie po wlasnych doswiadczeniach z czasow kiedy za mlodu posypalo mi sie zdrowie (a ci co mieli leczyc rozkladali rece) po przeczytaniu kilku wpisow jestem arcy-podejrzliwy tej ekipie spod Eskalupa.
    Poraza mnie postawienie pacjenta w sytuacji szantazu ktorego ewentualnym wynikiem moze byc pozbawienie specjalnego zywienia utrzymujacego przy zyciu – zalamka !

    Polubienie

  13. Wczoraj ukazał się artykuł w GW na Twój temat Aniu, stąd znalazłam się na blogu i czytam od początku z rosnącym przerażeniem, ale ta „Lawendowa Dolina” to już absolutny horror! Eozynofilowe zapalenia przewodu pokarmowego są diagnozowane nawet u psów i leczone prednizonem, a przynajmniej podejmuje się próby takiego leczenia.Odmowa leczenia sterydami przy oczywistych przesłankach ku temu,to wprost niewiarygodne kuriozum.Wmuszanie jedzenia i podawanie jako lekarstwa No-Spy w tak ciężkim przypadku nie mieści się po prostu w głowie .Zaś o etyce moralnej personelu tej wątpliwej placówki nawet nie ma co mówić- jak można grozić pacjentowi odłączeniem od żywienia podtrzymującego życie ????? Za sam taki szantaż emocjonalny powinni zostać zaskarżeni nie wspominając o ewidentnych błędach w sztuce lekarskiej. I to wszystko w 21 wieku w cywilizowanym ponoć kraju ! Czytam dalej ale chyba muszę coś na uspokojenie zażyć bo nie zdzierżę ! Dobrze,że o tym piszesz bo każdego to może spotkać, ludzie idą jak owce na rzeź bo dzisiaj wiara w medycynę przyjęła formę bałwochwalstwa, co jest skrzętnie wykorzystywane przez niektórych „psudo dochtorów”

    Polubienie

  14. Brawa dla Twojego brata i całej „ekipy”, która Cię wspierała i wspiera. Super, że otaczasz się takimi ludźmi, i możesz na nich liczyć. Szkoda tylko, że nie można liczyć na naszą służbę zdrowia. Lekarz, prawnik, kierowca czy żul z pod sklepu…. wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy powinniśmy się tak zachowywać. Z szacunkiem i godnością do drugiego człowieka.

    Nikomu nie życzę źle, ale Ci pseudo lekarze podnieśli mi ciśnienie. A ja tylko przeczytałem o ich zachowaniu. Nawet sobie nie wyobrażam, co Ty czułaś kiedy skrajnie wycieńczona musiałaś zadawać sobie ból alby banda konowałów zaczęła Cię leczyć.

    Polubienie

  15. Czy lekarze, którzy stawiali błędne diagnozy, zwłaszcza ten Wąs zostali pociągnięci do odpowiedzialności? To jak Cię potraktowano to skandal, ale niestety ta sytuacja obrazuje realia polskiej służby zdrowia. Trzymaj się mocno, a ja wracam do czytania kolejnych postów.

    Polubienie

Dodaj komentarz