Moja historia cz. I Od zatok, do poważniejszych problemów…

Dużym wyzwaniem jest dla mnie przedstawienie Ci, Drogi Czytelniku, pełnej historii mojej choroby i to nie tylko ze względu na fakt, że aktualnie leżę z zakażeniem krwi w szpitalu… Bardziej dlatego, że jest ona długa, zawiła i niestety jak na razie bez happy endu. Historia ma swój początek w momencie, gdy prowadziłam normalnie i relatywnie zdrowe życie. Wtedy właśnie splot pewnych niekorzystnych okoliczności sprawił, że zaczęłam stopniowo podupadać na zdrowiu i ostatecznie znalazłam się w punkcie, w którym tkwię dziś. Jeśli masz ochotę dowiedzieć jak potoczyła się moja historia, to uprzedzam, że musisz uzbroić się w cierpliwość, gdyż tego, co mnie spotkało, nie sposób zamknąć w jednym poście. Pokusiłam się więc o to, by swoje opowiadanie podzielić chronologicznie na kilka rozdziałów, które będą odpowiadać kolejnym etapom tej zawiłej historii. Pierwszy z nich odkryjesz właśnie w tym wpisie.

Mniej więcej od początku moich lat studenckich miałam nawracające problemy z zatokami, czyli tymi malutkimi przestrzeniami powietrznymi ukrytymi z przodu naszej czaszki, które niestety potrafią nieraz dać ostro w kość. Kiedyś przeszłam bardzo dokuczliwą i ostrą infekcję zatok, która niestety się nie doleczyła. Skutkowało to tym, że potem problemy z zatokami nawracały. Na początku nie były one szczególnie niepokojące, jakiś katar, czasem zatkany nos. Jednak z czasem problem narastał. Pojawiały się bóle głowy, twarzy i zębów, a spływający katar podrażniał gardło i struny głosowe. Mimo, że żyłam z tym całkiem normalnie, to jednak problem był na tyle dokuczliwy, że któregoś dnia powiedziałam sobie: OK, czas w końcu coś z tym zrobić. Najpierw w 2008 roku udałam się do lekarki rodzinnej, która zleciła wykonanie prześwietlenia rentgenowskiego zatok. Wyniki wskazywały na przewlekłe zapalenie i polipowate zmiany w obu zatokach szczękowych. Zapytałam czy można coś z tym zrobić i w odpowiedzi byłam stale odsyłana do laryngologa. Pamiętam jednak, iż wówczas poczułam się nieco lepiej i temat przeleżał w szufladzie aż 2 lata. W 2011 roku objawy choroby zatok stały się bardzo dokuczliwe, wzięłam więc wykonane zdjęcie rtg i udałam się na wizytę do laryngologa. I tak trafiłam do lekarza – nazwijmy go dziś przewrotnie Pazernym Wąsem. Początkowo wzbudził moje zaufanie swoimi manierami i eleganckim stylem. Po prywatnej konsultacji Wąs zlecił operację, która miała obejmować prostowanie przegrody nosa i oczyszczanie zatok mało inwazyjna metodą „przez nos”. Podczas prywatnej wizyty Wąs wszystko dokładnie mi wytłumaczył i mimo że miał być to mój pierwszy w życiu jakikolwiek zabieg operacyjny, to z początku nie byłam tym faktem mocno przerażona. Uznałam wtedy, że muszę wreszcie tę sprawę doprowadzić do końca, poza tym byłam jeszcze bardzo ufna i wierzyłam w oddanie i profesjonalizm lekarzy.

ajm a doktor

Trafiłam zatem do szpitala na zabieg, który okazał się… istną porażką. Po pierwsze, jeszcze przed zabiegiem miałam mieć wykonane dodatkowe badanie, tomografię zatok, która pokaże, gdzie konkretnie leży problem, oraz uaktualni chociażby prześwietlenie sprzed dwóch lat. Niestety, badanie nie zostało wykonane. Podpisałam zgodę na zabieg, gdzie wyraźnie było napisane: prostowanie przegrody nosa z usprawnieniem drożności oraz oczyszczeniem zatok szczękowych. Drugiego dnia po przyjęciu pojechałam prosto na salę operacyjną. Nawet pielęgniarka, która prowadziła mnie na zabieg, nie kryła zdziwienia, że będzie on dokonywany wyłącznie na podstawie skąpej dokumentacji medycznej w postaci jednego starego prześwietlenia. Na sali operacyjnej spotkałam Wąsa, z którym wszystko ustalałam wcześniej podczas wizyt w prywatnym gabinecie. Podczas tych wizyt lekarz bardzo osobiście podchodził do mojego przypadku i wykazywał duże zainteresowanie. Tym większe było moje zdziwienie, gdy zauważyłam, że tym razem ewidentnie unika mojego wzroku, jakby czegoś się obawiał. Zanim narkoza zadziałała, usłyszałam tylko: “No…zaraz naprostujemy ten nosek”… Wybudzenie się z narkozy było dość ciężkim przeżyciem, a ja, a dokładniej mój nos, był mocno obolały. Gdy poszłam do pokoju zabiegowego na usuwanie opatrunków z nosa, zapytałam Wąsa o stan swoich zatok. Odpowiedź była, lekko mówiąc, szokująca: “Zatoki? Przecież przegrodę w nosku prostowaliśmy”… Po chwili sam lekarz zrozumiał, że chyba pogubił się nie tylko w zeznaniach… Bardzo szybko dodał, że w zatokach niczego nie było, więc tylko je przepłukał. Gdy zobaczyłam kartę wypisu, byłam już całkiem pewna, że lekarz się pomylił… Nie wykonał tego, co było pierwotnie planowane. Nie doszło w ogóle do oczyszczania zatok, dokonano jedynie zabiegu prostowania przegrody nosa, która mimo to nadal była krzywa. Wąs wyparował jak kamfora, i przez dwie następne doby mojego pobytu w szpitalu już nie pojawił się na oddziale. I tak oto uczestniczyłam w swoim pierwszym szpitalnym absurdzie, wtedy jeszcze kompletnie nie podejrzewałam, że przyszłość przyniesie tych absurdów znacznie więcej. Byłam mocno wstrząśnięta. Postanowiłam jednak wrócić na oddział po wypisie, aby porozmawiać z lekarzem o zaistniałej sytuacji. Oczywiście zostałam ponownie zapewniona, że wszystko jest w porządku, że zatoki są czyste i mam się zgłosić na prywatną wizytę za dwa dni na wyciągnięcie stabilizatorów z nosa. Zdziwiło mnie to, bo wcześniej powiedziano mi, że stabilizatory mogą być wyciągnięte dopiero po tygodniu, żeby nie doszło do ponownego skrzywienia przegrody. Taka wizyta po siedmiu dniach od operacji przysługiwała mi w ramach NFZ. A za wizytę prywatną musiałabym zapłacić. Zszokowało mnie, że lekarz nie ma oporów, żeby ryzykować moim zdrowiem dla tych 100 złotych. Poza tym, nadal nie dawał mi spokoju fakt, że na karcie wypisu widniała informacja, iż wykonano jedynie septoplastykę, czyli właśnie zabieg prostowania przegrody nosa. Nigdzie nie było wzmianki o zatokach, które były w tym wszystkim najbardziej problematyczne. Po tygodniu udałam się do poradni na wyciągnięcie stabilizatorów. Weszłam do gabinetu zabiegowego, który wnętrzem bardziej przypominał lecznicę dla zwierząt niż miejsce gdzie powinny odbywać się jakiekolwiek zabiegi medyczne. Stare obdrapane ściany, pordzewiałe szafki i sprzęty. Odpadające płytki ze ścian i podłogi. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, że wchodzę do rzeźni. Lekarz od samego mojego pojawienia się tam był bardzo opryskliwy, zupełnie inny człowiek niż ten, z którym miałam okazję rozmawiać na płatnych wizytach… Do dziś pamiętam, jak instruował asystującą mu pielęgniarkę: “Trzymaj ją, tak, żeby się nie wyrwała, jak będę ciągnął”. Pielęgniarka (nawiasem mówiąc, kobieta niemałych gabarytów – chyba nieprzypadkowo akurat taka osoba była tam potrzebna) ścisnęła mnie tak mocno za oba ramiona, że krew zaczęła mi odpływać z rąk. Okazało się, że stabilizatory były tak nieprofesjonalnie założone, że zrosły się z moją chrząstką w nosie. Lekarz wyrywał je za jednym pociągnięciem bez jakiegokolwiek znieczulenia. Ból przy tym był tak ogromny, że ludzie czekający na korytarzu z pewnością słyszeli mój krzyk. Krew lała się strumieniem, a ja czułam, jakby ktoś przed chwilą rozerwał mi nos od środka. Lekarz skomentował mój ból, łzy i lejącą się strumieniami krew jednym zdaniem: “A mówiłem, żeby przyjść do mnie do Luxmedu i załatwilibyśmy to inaczej”… Zatkało mnie, choć i tak nie byłabym w stanie nic odpowiedzieć, bo z bólu aż zabrakło mi tchu… Nie mogłam uwierzyć, że ten człowiek będzie się na mnie mścił za to, że nie zdecydowałam się na kolejną płatną wizytę w jego gabinecie (co zresztą uczyniłam kierując się wyłącznie troską o stan swojego nosa). Kiedy emocje opadły, pomyślałam, że należy nagłośnić tę sprawę, przecież do Pazernego Wąsa codziennie przychodzą inni pacjenci. Szybko jednak dotarło do mnie, że to nie był jedyny lekarz, który segreguje pacjentów według zasobności portfela… Jak się potem okazało nie byłam jedyną pacjentką skrzywdzoną przez tego lekarza (możesz otworzyć odnośnik do artykułu klikając w obrazek poniżej):

tvpinfo

Jak można było się spodziewać, moje problemy z zatokami nie zniknęły, a nawet jeszcze bardziej dawały mi się we znaki. Doświadczenia z Wąsem jednak skutecznie zraziły mnie do lekarzy i służby zdrowia ogólnie. I tak przez kilka kolejnych lat żyłam sobie z bolącymi zatokami i zatkanym nosem. Funkcjonowałam normalnie, tym nie mniej chore zatoki negatywnie wpływały na komfort życia, zwłaszcza w zimie. Nawet dłuższy spacer w chłodny dzień powodował, że miałam nasilone bóle głowy lub zaostrzenie infekcji. O moich ulubionych zimowych aktywnościach, takich jak jazda na łyżwach, mogłam zapomnieć…

W 2014 roku nie mogłam już dłużej ignorować coraz ostrzejszych bóli głowy i zębów, osłabienia oraz ciągłego zatkania nosa. Tym razem wykonałam tomografię komputerową, która dokładnie potwierdziła, że w moich zatokach szczękowych nadal są zmiany zapalne, a przegroda nosowa nadal pozostaje krzywa. To tylko potwierdziło wcześniejsze zarzuty odnośnie do uprzednio wykonanego zabiegu. Nauczona doświadczeniem, postanowiłam zmienić front i całość leczenia oddać w ręce prywatnych lekarzy, specjalizujących się w zabiegach laryngologicznych. Po odwiedzeniu jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego ośrodka otolaryngologicznego w Polsce, zostałam skierowana na ponowną operację prostowania przegrody nosa oraz wykonanie zabiegu usunięcia polipów i oczyszczania zatok, o którym poprzednio zapomniano. Ponownie zaufałam lekarzom, którzy zapewnili mnie, że prawidłowo wykonany zabieg jest gwarantem powrotu do zdrowia. Operacja odbyła się w znieczuleniu ogólnym… W tamtym czasie miałam akurat dość ciężki czas w swoim życiu, kilka trudnych spraw rodzinnych, które nieraz kolidowały z moją pracą, mało wtedy spałam, miałam trochę więcej stresu i byłam tym wszystkim trochę osłabiona. Wiadomo, są różne sytuacje losowe, nie chciałam jednak z tego powodu rezygnować z planowanego już dużo wcześniej leczenia, na którym bardzo mi zależało. Nie wiem jednak, czy był to dobry czas na interwencje medyczne, ponieważ mój organizm był w nie najlepszym stanie, choć nie mogę z całą pewnością powiedzieć, że akurat ten fakt wpłynął na wyniki mojego leczenia. Tym razem trafiłam w ręce Bladej Kazi. Kazia zleciła badania, jakie rutynowo wykonuje się przed zabiegiem i po przejrzeniu ich nie widziała żadnych przeciwwskazań do wykonania operacji, w związku z czym uznałam, że nie ma na co czekać. Interwencja chirurgiczna pierwotnie miała trwać niecałe dwie godziny. W trakcie okazało się, że pojawiły się komplikacje (do tej pory nie uzyskałam informacji jakie), w związku z czym zabieg wydłużył się o kolejne dwie godziny. Wybudzenie z narkozy było bardzo ciężkie, pamiętam jedynie jak pielęgniarka energicznie uderzała mnie z otwartej dłoni w twarz, próbując mnie dobudzić. Potem pamiętam już tylko ogromną opuchliznę, zablokowany tamponami nos, miskę, do której nieustannie wymiotowałam… No i ten ból… Pierwsza doba po operacji była straszna… Nie wiedziałam dlaczego, ale bardziej bolał mnie kręgosłup i kości niż nos, który dopiero co miałam operowany. Żadne leki nie uśmierzały bólu choć w niewielkim stopniu… Ogólnie byłam bardzo słaba, wymiotowałam i całą noc nie spałam, miałam przyspieszone tętno i czułam pulsujący ból w całym ciele. Lekarz i pielęgniarki powtarzali, że oczywiście wszystko poszło zgodnie z planem i operacja się udała. Tuż po przewiezieniu mnie do sali po operacji otrzymywałam antybiotyk dożylny i masę tabletek do połknięcia. Po dwóch dobach, mimo kiepskiego samopoczucia, zostałam wypisana do domu. Wiedziałam, że taka operacja to nie wakacje i że na pewno lekko nie będzie. Nie spodziewałam się jednak, że aż tak źle zniosę sam zabieg i dalszą rekonwalescencję, ale postanowiłam zacisnąć zęby. W końcu niczego bardziej nie pragnęłam niż pozbyć się tych problemów z chronicznymi zatokami, które jako jedyne wówczas były dla mnie przeszkodą na drodze do pełni zdrowia. Po operacji dostałam zalecenia przyjmowania przez 20 dni leków grubego kalibru: antybiotyku makrolidowego w końskiej dawce, leków hamujących wytwarzanie kwasów w żołądku (jako prawdopodobna osłona…) i sterydy na zahamowanie stanu zapalnego. Już wtedy, mimo iż kompletnie się na tym nie znałam, wydało mi się, że tych leków jest dużo, może nawet za dużo… Jednak wszystko grzecznie brałam w zaleconych dawkach, mimo okropnych wówczas skutków ubocznych w postaci stanów podgorączkowych, przyspieszonego tętna, mdłości, metalicznego smaku w ustach, zaburzeń snu, stanów lękowych i ogólnego rozbicia, które powodowało, że nieraz słaniałam się na nogach i ledwo miałam siłę wstać z łóżka. Wielokrotnie dzwoniłam i pytałam personel szpitala, w którym wykonywano zabieg, czy na pewno powinnam się tak czuć i czy naprawdę muszę nadal przyjmować te wszystkie leki. W odpowiedzi zawsze słyszałam, że ma prawo tak być i że mam nadal postępować zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami. Po dwóch tygodniach zwolnienia miałam wrócić do pracy. Stan podgorączkowy i bardzo silne osłabienie nadal nie mijały, a ja z dnia na dzień wcale nie czułam się lepiej… Miałam wtedy jeszcze szwy i stabilizatory przegrody w nosie, które miały być usunięte na pierwszej wizycie kontrolnej miesiąc po operacji. Pierwszego dnia pracy, od razu od wejścia do biura, stało się jasne, że nie nie tylko nie dam rady pracować przez 8 godzin, ale nawet trudno mi będzie utrzymać się na nogach. Wróciłam więc do domu. Mój pracodawca raczej się nie ucieszył, jak zobaczył kolejne L4. Jeszcze przez długi czas po operacji nie czułam się dobrze, nadal utrzymywało się silne zmęczenie i stany podgorączkowe, a zatoki bardzo bolały. W pewnym momencie sytuacja nieco się poprawiła, ale nie trwało to długo. Około miesiąc po operacji dostałam bardzo silnego ropnego zapalenia zatok, które zakończyło się kolejnym doustnym antybiotykiem zaleconym na 10 dni. Na pierwszej wizycie kontrolnej powiedziałam o wszelkich moich obawach związanych z ilością i dawkami leków, które przyjmowałam. Mimo to, otrzymałam zalecenie przedłużenia przyjmowania antybiotyku o kolejne 10 dni i dodanie do niego kolejnego. W sumie przez prawie dwa miesiące przyjęłam 3 różne antybiotyki, sterydy oraz inne leki pomocnicze. Tak wyglądała moja jednorazowa dawka leków, którą przyjmowałam 3 razy dziennie:

leki

Po przyjęciu ostatniej tabletki antybiotyku pojawił się u mnie dziwny ból w nadbrzuszu, którego nie odczuwałam nigdy wcześniej. Ból nie był bardzo silny, raczej ćmiący, ale stały. Uznałam, że po tylu antybiotykach tak chyba musi być i zapewne niedługo to przejdzie… I jak się domyślacie, tak się jednak nie stało. Pojawiły się za to kolejne problemy z trawieniem, których nigdy wcześniej nie odczuwałam, a to niestrawność, a to bóle po niektórych pokarmach. Odżywiałam się jednak tak samo jak do tej pory i po prostu czekałam, aż mój organizm się zregeneruje. Alarmujące dla mnie było również to, że nagle zaczęłam tracić włosy w bardzo dużych ilościach. Za jednym pociągnięciem szczotki potrafiłam wyciągnąć okazałe kępki, i każdego kolejnego dnia wręcz garściami wyciągałam ich coraz więcej. Skutkowało to tym, że w ciągu miesiąca straciłam co najmniej połowę włosów. Wtedy jeszcze bardziej doceniłam fakt, że zawsze miałam bardzo gęste włosy, bo w przeciwnym razie zostałabym łysa… W międzyczasie wróciłam do pracy z nową energią, pozytywnym myśleniem i nadzieją, że leczenie które przeszłam, choć męczące i agresywne, w końcu uwolni mnie na dobre od tej uciążliwej choroby zatok, a ja pełna energii będę mogła wrócić do swoich dawnych aktywności i kolejna zima nie będzie mi już straszna. Niestety, oczekiwany powrót energii i dobrego samopoczucia nie nadchodził. Ciągle byłam osłabiona, miewałam stany podgorączkowe, bóle brzucha i wciąż traciłam włosy. Pomimo to, starałam się funkcjonować normalnie i nie przywiązywać zbyt dużej wagi do gorszego samopoczucia, mając oczywiście na uwadze fakt, że lekarze zapewniali mnie, iż wszystko idzie zgodnie z planem i muszę trochę pocierpieć, żeby w końcu było lepiej… Ogółem mówiąc miałam wówczas w sobie jeszcze spory zapas pozytywnej energii i naprawdę liczyłam, że wszystko skończy się dobrze:

okularki

Tego, co wydarzyło się potem, kompletnie się nie spodziewałam… O tym jednak będziecie mieli okazję przeczytać już niedługo w kolejnym poście na moim blogu, a zatem zachęcam do śledzenia 😉 Ciąg dalszy nastąpi…

podpis_przezr klik_fundacja_small

25 myśli w temacie “Moja historia cz. I Od zatok, do poważniejszych problemów…”

    1. Dzięki wielkie! Jeśli udało mi się zaciekawić początkiem mojej zawiłej historii to bardzo mnie to cieszy 😉 Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić do śledzenia na bieżąco strony bloga 😉 Pozdrawiam!

      Polubienie

  1. Aniu pięknie to piszesz pomimo tej strasznej gorączki. Jestem przekonana że to będzie ostrzeżenie dla innych a Ty wygrasz tą walkę o normalne życie!

    Polubienie

  2. Świetnie piszesz. Nie podejrzewałem Cie o taki talent literacki. Nade wszystko: to co piszesz jest bardzo ważne i bardzo potrzebne. Wszystkim. Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek oraz na ten, w którym napiszesz, że jesteś całkowicie zdrowa. Pozdrawiam gorąco.

    Polubienie

    1. Dzięki Adam! Z tym talentem literackim to może troche za dużo powiedziane, jednakowoż bardzo mi miło, że tak piszesz 😉 Kolejne części historii juz niedługo na blogu 😉 Pozdrawiam Cię!

      Polubienie

  3. Wszystko to co opisujesz jest bardzo smutne :(( taka młoda dziewczyna a tyle juz w swoim życiu przeszla 😦 podziwiam Cię za sposób w jaki piszesz o swoich przykrych doświadczeniach. Będę trzymać kciuki żeby udalo Ci się wygrać z chorobą,życzę Ci tego z całego serca.

    Polubienie

    1. Witaj Monia 😉 Dziękuję, że zechciałaś poświęcić chwilę na przeczytanie tego wpisu. Fakt, historia może nie jest z sortu tych optymistycznych, mam jednak nadzieje że zechcesz poznać kolejne części. Pozdrawiam i zapraszam 😉

      Polubienie

  4. Przerażające jest to, że tak ‚wybitnych’ specjalistów przerasta nawet prosty zabieg oczyszczania zatok… Chociaż sami o sobie mówią, że w swojej dziedzinie są najlepsi… Aż trudno uwierzyć, że są w stanie posunąć się do oszustwa, a nawet złamania prawa, byleby tylko ukryć swoje błędy. Nie mówiąc już o tym, gdzie w tym wszystkim miejsce na empatię i troskę o pacjenta…

    Polubione przez 2 ludzi

  5. Witawitam Powiem krótko po porostu masakra. Trafiłaś na pieprz…. rzeźników krótko mówiąc . Bardzo Ci współczuje, bo to co przeszłaś i teraz jeszcze nie ma końca tego to jest w tym wszystkim najgorsze. Sam miałem przyjemność konsultacji z prywatnymi lekarzami wiem jak to jest , oby kasa się zgadzała a reszta to już nie ważne , przez co dziś jestem po przeszczepie jelita cienkiego i ściany brzucha . Ale widzę że twarda z Ciebie kobieta i dasz radę, także myśl tylko pozytywnie ,a ja trzymam kciuki .pozdrawiam i wracaj do zdrowia

    Polubienie

    1. Witaj Jaro. Niestety coraz częściej spotykam się z opiniami o tym, że ktoś ucierpiał z powodu błędów lekarskich… przykro mi, że i Ciebie to spotkało 😦 . Życzę dużo siły i wytrwałości.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Polubienie

  6. Masakra całkiem przypadkiem natrafiłem na stowarzyszenie i poznałem Twoją historię. Jestem pełen podziwu. Zabieram się za czytanie, bo trochę zaległości mam do nadrobienia 😉

    Polubienie

  7. Trzeci (chyba) Twoj wpis ktory czytam i za kazdym razem coraz nizej musze siegac zeby podniesc szczeke z podlogi 😯😯😯
    ‚Sluzba zdrowia’ w tych okolicznosciach brzmi jak jakis makabryczny zart …
    Dobrze ze to wszystko tak sprawnie opisujesz – spora klarownosc przekazu – pomimo jakze trudnej tematyki.

    Polubienie

  8. Jestem 13 lat na „worku” w wyniku tak zwanego błędu lekarskiego więc naprawdę Cię rozumiem Życzę Ci dużo zdrowia i cierpliwości bo wiem że jak atakuje choroba to jest ona bezwzględnie potrzebna.

    Polubienie

  9. I pomysleć, że żyjemy w XXi wieku i nadal polski system ochrony zdrowia kuleje w porównaniu z Europą. Poza tym osobiście myślę, że twój stan zdrowia mógł być spowodowany przez nadmiar leków, które musiałaś brać jak sama określiłaś „w końskiej dawce”. Być może uszkodziło to błonę śluzowej żołądka, a co za tym idzie kolejne problemy.

    Polubienie

Dodaj komentarz