Po dłuższej, wyjątkowo trudnej dla mnie przerwie, którą zgotował mi zarówno mój organizm, jak i okoliczności związane ze szpitalnym życiem postanowiłam w końcu wrócić na „stare śmieci”, a więc miedzy innymi również do prowadzenia bloga. Nie wiem jak długo tym razem będę w stanie regularnie tu zaglądać i nadrabiać wszelkie zaległości. Nadal jestem bardzo słaba, a trauma po wydarzeniach z ostatnich kilku miesięcy z pewnością nie opuści mnie tak łatwo. Po pożegnaniu szpitalnego mordoru ze złamaną kością tyłka (nie, to nie żart!), po przebytych licznych hipoglikemiach, syndromie czerwonego człowieka, z niewyleczoną ciężką postacią monoukleozy, bezsilna i lżejsza o kilka kilo potrzebowałam czasu aby „wylogować się” i uciec w lepsze rejony. Kilka ostatnich miesięcy, które spędziłam na leżeniu w gorączkach, potach, bólach, wysypkach, omdleniach, lawirując między kolejnymi szpitalnymi pobytami, gdzie wlewano kolejne litry antybiotyków w moje mocno zmęczone kłuciem żyły i kiedy kilkukrotnie próbowano pozbawić mnie mej wątłej egzystencji, nie oszczędziło mojej dawno już nadszarpniętej życiem cierpliwości. Mimo to jak się okazuje chyba mam coś z kota i nie chodzi tu wcale o seksapil czy urok osobisty lecz o 7 żyć, które kolejny raz zostały wystawione na możliwość utraty. Nie pytaj ile aktualnie mi ich pozostało… Niestety to nie Super Mario Bros czy Diablo III… Tu nie da się uzupełnić life baru, ani zhakować gry by zdobyć dodatkowe życia… Naprawdę nie mam pojęcia jaką mam misję na tej planecie i po co to wszystko, ale po raz kolejny udało mi się przetrwać, mimo że wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, iż nie miało prawa się to udać… Tym razem nie zamierzam wchodzić w szczegóły i opisywać okoliczności „atrakcji” jakie zaserwowano mi w trakcie moich ostatnich „szpitalnych kolonii”. Czuję jednak, że kiedyś przyjdzie stosowny czas, aby zacnie ubrać w słowa to, co miało tam miejsce. Myślałam, że po moich przejściach niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, a jednak okazuje się, że proza życia potrafi wykroczyć poza granice nawet najbardziej wybujałej wyobraźni. Ale, ale… tak jak już wspomniałam, tym razem za wszelką cenę staram się odpędzić demoniczne myśli, zatem pora na zmianę. Chciałam W KOŃCU napisać coś pozytywnego, bo za chwile okaże się, że jestem rozgoryczoną i zgorzkniałą, niepełnosprawną rencistką… (hmm pytanie czy przypadkiem już się nią nie stałam? 😛 ). Ale może tym razem uda mi się wnieść tu trochę pozytywnego powiewu i dla odmiany napiszę, że kilka dni po powrocie do domu było dla mnie wyjątkowo zbawiennych. Udało mi się trochę skorzystać z lepszego niż dotychczas samopoczucia oraz ładnej pogody. Uwielbiam ciepło, promienie słońca i wiosenne powietrze. I tak oto spędziłam nieco czasu poza murami domu i szpitala.
W czasie tych kilku ostatnich, naprawdę ciepłych dni, mój organizm okazał się być dla mnie wyjątkowo szczodry i pozwolił na chwilę wytchnienia od ciągłego bólu, dreszczy, gorączek i ogromnej słabości nie pozwalającej nawet na pokonanie kilku kroków… JUPIII 😀 Nawet nie wiesz mój Czytelniku jak wiele to dla mnie znaczy po tym wszystkim, z czym przyszło mi się zmagać przez ostatnie lata. Naprawdę celebruję i doceniam każdą, choćby najkrótszą lepszą chwilę, której udaje mi się doświadczyć, przez co nawet zwykły spacer na świeżym powietrzu wydaje się być dla mnie uroczystą procesją. (Nie sypię tylko kwiatków i nie trzymam wstęg, ale i tak jest szał 😀 )
Jednak jak zwykle nie może być całkiem różowo. Po kilku dniach, gdzie pogoda wydawała się dopisywać, słonko, bezchmurne niebo, ćwierkające ptaszki, to jednocześnie ta sama wiosenna aura okazała się być wyjątkowo zdradliwa. Widocznie dla mnie nawet ta wiosna nie jest jeszcze wystarczająco ciepła. Mój organizm jest pozbawiony normalnej odporności, przez co nawet lekki powiew chłodnego wiatru w pozornie ciepły i słoneczny dzień potrafi wywołać wieczorne dreszcze, przeraźliwe bóle zatok i opuchnięcie węzłów chłonnych, z czym aktualnie oprócz mojej choroby podstawowej muszę się zmagać. Na szczęście jednak (mimo zaleceń do kolejnej już hospitalizacji) jak na razie trzymam się z dala od szpitala i mam nadzieję, że jak najdłużej tak pozostanie. Dlatego powolnym krokiem ponownie wchodzę na drogę pracy nad blogiem. Stąpam jednak nadal bardzo niepewnie mając świadomość, że w każdym momencie mój niesforny organizm może znów skutecznie pozbawić mnie tej możliwości. Mogłoby się wydawać, że pisanie bloga to przecież tylko siedzenie przed komputerem, gdzie nie trzeba się nad niczym trudzić i można to robić nawet z poziomu własnego łóżka. Część z tego opisu nawet się zgadza. Dla mnie jednak ten blog i praca nad nim to coś znacznie więcej. Oddaje tutaj część siebie, swoich doświadczeń. Staram się przy tym angażować cały mój zapał i wszelkie pokłady intelektualnego zaplecza, które jeszcze gdzieś tam poskrywały się w moich nadwyrężonych chorobą szarych komórkach. To nie sama kwestia pisania tego, co przyjdzie mi na myśl, ale również sięganie do stosownych źródeł, sposobów tworzenia tekstu, oprawy graficznej, dostosowywania odpowiednich terminów publikacji, śledzenia statystyk, angażowania się w kontakt z każdym komentującym, i zadającym pytania, czy ciągła praca z mediami społecznościowymi. Oczywiście to wszystko sprawia mi ogromną przyjemność, tym bardziej gdy widzę z jak pozytywnym odbiorem się spotykam. Gdyby tak nie było na pewno nie wracałabym dziś tutaj. Chcę jednak zwrócić uwagę na fakt, że w praktyce to wszystko pochłania cholernie dużo czasu, skupienia, wysiłku umysłowego, a co za tym idzie również fizycznej energii, której stale mi brakuje. A, że nie chce robić tego na przysłowiowe „słowo honoru” i naprawdę bardzo zależy mi na tym, aby czytanie tego, co tu stworze stanowiło dla Ciebie mój Czytelniku jakąś formę rozrywki i skłaniało do pewnych refleksji, to wiem, że nie mogę i nie powinnam robić tego na siłę czy tylko po to, aby cokolwiek się tu pojawiło. Mam mnóstwo pomysłów związanych z dalszym rozwojem Hungry4life, a także jeszcze sporo niecodziennych historii w zanadrzu. I jeśli tylko moje wątłe zdrowie pozwoli mi na ich realizację to na pewno będziesz mógł tu o nich przeczytać 😀 Dlatego nie ciągnę już dłużej tego wiosennego posta, tylko zabieram się do pracy nad kolejną częścią mojej historii, na którą mam nadzieje, że chociaż część z Was jeszcze czeka 😛
Do zobaczenia wkrótce 🙂
Podziwiam Cię, że mimo tak ciężkiej choroby i przejść szpitalnych, to jak opisujesz choćby najbardziej nieprzyjemne sytuacje, to jednak czuć że masz naprawdę dużo siły i nadziei. Mam nadzieję, że Twój stan będzie się poprawiał i że coraz częściej będziesz mogła korzystać z uroków wiosny :). Dużo lepiej Cię widzieć z uśmiechniętą twarzą niż ze szpitalnymi „kabelkami” wystającymi spod skóry. Oby tak dalej 🙂
PolubieniePolubienie
Łukasz, też zdecydowanie preferuję siebie bez dodatkowych kabelków wystających spod skóry… Z jednym jesteśmy nierozłaczni, ale to juz mój dawny ziomal i mam nadzieję, że nie będzie z nim juz żadnych problemów 😉 . Dzięki za miłe słowa 😉
PolubieniePolubienie
Mogę śmiało powiedzieć, że na zdjęciach wyglądasz olśniewająco, co przy Twoich ostatnich przejściach jest niebywałe. Ty naprawdę jesteś jak kot. Albo jak kotka właściwie 🙂
I masz rację w sprawie czytelników…. Brak cotygodniowych wpisów sugerował, że jest z Tobą kiepsko. Niepokoiłem się, a teraz bardzo się cieszę, że czujesz się lepiej na tyle aby móc pisać i cykać takie fotki.
Ponownie, pozdrawiam gorąco i czekam na kolejne wpisy.
PolubieniePolubienie
Miło Cię znów gościć wśród moich Czytelników Adam 🙂 Dzięki za słowa uznania, ale wiesz, teraz makijaż czyni cuda, mozna wyblurowac nawet spore zmęczenie matriału 😛 Do tego ładne słońce i na fotce wszystko gra 😀 Pozdrawiam 😉
PolubieniePolubienie
Przeczytalam Twoja historię jednym tchem. Czekam na ciąg dalszy z happy endem. Jesteś piękną kobietą. Wolałabym aby to był blog np modowy niż ta smutna historia, która Cię spotkała.. życzę zdrowia! Obyś nigdy już nie musiała przekroczyć progów żadnego szpitala I w ogóle wróciła do normalnego życia..
PolubieniePolubienie
Super miło czytać takie komentarze. Dzieki serdeczne Beata. Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Niezly bieg z przeszkodami, mam nadzieje ze bedzie Ci sie poprawiac!
PolubieniePolubienie
Zacne porównanie Paweł. Czasem po powiecie ze szpitala faktycznie czuje jakbym przebiegła najbardziej hardkorowy maraton przetrwania… Pozdro!
PolubieniePolubienie
Jesteś bardzo dzielna i silna. Cieszę się, że poznałam Cię osobiście, bo jesteś dla mnie wzorem! Moja piękna Lady in Red 😀 pozdrawiam i całuję Cię mocno ❤
PolubieniePolubienie
Dziękuję Madziu! Fakt ja byłam First Lady in Red 😀 ale Ty byłaś tuż za mną 😛 . W gąszczu absurdalnych i niemiłych rzeczy, które mnie spotkały takie osoby jak Ty są oazą i rekompensatą za całe zło 😀 Wtedy zawsze mówię sobie: Nie było wcale tak źle… przecież poznałam tam Magdę 😀 ❤ Mam nadzieję, że będzie nam dane jeszcze się spotkać, tylko tym razem w znacznie przyjemniejszych okolicznościach 😉 Buziaki!
PolubieniePolubienie
Widać na zdjęciach jak cieszysz się z tych chwil na świeżym powietrzu. Obyś mogła sobie coraz częściej pozwolić na takie wyjścia 😉
PolubieniePolubienie