SEPSA BREAK… Czyli Dr Dżek w akcji.

Mój Czytelniku, w nadziei, że wybaczysz mi tę chwilową przerwę w nadawaniu postanowiłam, celem wyjaśnienia zamieścić krótki post przechodni nim ukaże się druga część mojej historii. Fakt, że od dłuższego czasu na moim blogu zapanowała cisza niestety spowodowany był pogorszeniem mojego stanu zdrowia. Wspominałam na początku poprzedniego posta, że trafiłam do szpitala z zakażeniem krwi. Jak się okazało była to posocznica potocznie zwana sepsą. Brzmi groźnie i jest groźne, jednak najgorsze już chyba mam za sobą. Uspokoję Cię. Obecnie jestem już w domu i powoli dochodzę do siebie. W związku z pytaniami, które dostawałam, muszę jeszcze wyjaśnić jedną istotną kwestię: sepsa nie jest zakaźna!! To reakcja organizmu na dostanie się do niego drobnoustrojów, która toczy się w tym konkretnym organizmie i nie da się nią zarazić.

Początek tego roku zaczął się dla mnie nieco niefortunnie. Samopoczucie wyjątkowo nie dopisywało. Początkowo myślałam, że to zwykła, wszechobecna ostatnio i wyjątkowo zjadliwa grypa, która panoszy się na lewo i prawo konsumując moich znajomych i wszystkich innych wokół. W międzyczasie domniemana grypa przeistoczyła się w anginę ropną, a więc pojawiły się spuchnięte węzły chłonne i przeraźliwy ból gardła… Było to dla mnie dziwne z uwagi na fakt, że nie miałam anginy chyba od dziecka. Odwiedziłam zarówno lekarza pierwszego kontaktu jak i laryngologa. Niestety, ze względu na złożoność mojego przypadku, nikt nie był skory, by wypisać mi chociażby prostą receptę na antybiotyk w zastrzykach… Jedni odsyłali mnie do domu żebym leżała i odpoczywała, inni do szpitala, gdzie nie chciano mnie przyjąć ze względu na żywienie pozajelitowe. Niestety kiedy już kolejny dzień z rzędu kreska na termometrze zaczęła sięgać 40 stopni, zalewały mnie poty do tego stopnia, że przebierałam się nawet 10 razy w ciągu doby, aż w końcu przestawałam kontaktować i ledwie wstawałam do toalety, to był już czas, aby w końcu podjąć decyzje o zgłoszeniu się do szpitala. Jedyną możliwością w tym przypadku było wybranie się do oddziału kliniki w, której prowadzone jest moje żywienie. Zwykle staram się robić wszystko, aby uniknąć szpitala, gdyż mam z tego typu miejsc w większości negatywne wspomnienia. Wielokrotnie czułam się na tyle źle, że z pewnością każdy inny normalny człowiek już dawno zadzwoniłby po karetkę. Mając jednak na uwadze swoje doświadczenia i to, że często hospitalizacja skutkowała pogorszeniem mojego stanu zamiast jego poprawą, miałam wiele wątpliwości, które powodowały, że nie zareagowałam od razu i długo nosiłam się z decyzją o zgłoszeniu się do szpitala. Zdecydowanie za długo…

mem hospital

Mimo wszelkich moich uprzedzeń w pewnym momencie nie było mowy o pozostaniu dłużej w domu. Wiedziałam już, że żadne moje działania ratunkowe na nic się zdadzą. Wyruszyłam więc w drogę do szpitala. Po dotarciu na miejsce zostałam zbadana przez Kaczą Damę, która z pewnością nie widziała mnie na oczy po raz pierwszy. Jednak jej pytanie o to, czego się najadłam, że mam tak wzdęty brzuch wywołało we mnie lekką konsternację. Na miejscu pobrano mi krew do badań i chyba ze względu na fakt, iż wyglądałam słabo oraz słaniałam się na nogach od razu położono mnie na sali ciężko chorych z większym nadzorem pielęgniarskim. Już tego samego dnia Kacza Dama włączyła mi profilaktycznie antybiotyk dożylny. Wyniki badań pokazały, iż doszło do uogólnionego zakażenia i w moim ustroju krążą chorobotwórcze bakterie. Włączono zatem bardziej agresywną antybiotykoterapię (tzw, antybiotyki ostatniej szansy). Biały personel początkowo mocno gubił się w decyzjach o tym jaki antybiotyk mi podawać, przez co kilka razy miałam zmieniane leczenie. Prawdą jest, że zwykle bardzo kiepsko znoszę pobyty w szpitalu. Nie potrafię przywyknąć do szpitalnego rytmu, wybudzania mnie o 4 nad ranem, pobierania krwi, szarpania celem podłączenia kolejnej dawki antybiotyku, wymiany wenflonu, pomiaru ciśnienia, kontrolowania ilości wypróżnień, sikania do słoja, lub innych działań, które moim zdaniem równie dobrze mogłyby być wykonane w inny racjonalny i bardziej humanitarny sposób… Na oddziale żywienia, gdy dochodzi do zakażenia krwi pierwsze podejrzenie pada zawsze na zakażenie portu czyli w moim przypadku Broviac’a. W związku z powyższym przez cały czas leczenia nie można używać go do podawania żywienia i trzeba zakuwać pacjenta w żyły obwodowe. Moje żyły przeszły już naprawdę wyjątkowo dużo. Mam pełno zrostów, które stały się pamiątką po poprzednich hospitalizacjach. Skutkuje to tym, że zakłucie mnie i założenie wenflonu jest niejednokrotnie bardzo problematyczne, jak również cholernie bolesne. W żyły obwodowe nie można też podawać zbyt mocno zagęszczonych substancji odżywczych. Zdecydowano zatem, że celem zaoszczędzenia moich żył przez pewien czas będę otrzymywać worki płynowe, bez ciężkich substancji odżywczych takich jak tłuszcz, witaminy czy białko. Tylko ile można żyć na samej wodzie z cukrem? To skutkowało dodatkowym osłabieniem i tym, że jeden z pierwszych moich spacerów po szpitalu wyglądał następująco:

na wózku 1

Na szczęście po kilku dniach antybiotyki zaczęły przynosić pierwsze rezultaty. Nie miałam już gorączek, zaczęły znikać silne bóle w kościach, gorączka oraz obfite zlewne poty. Byłam jednak nadal bardzo osłabiona, ze względu na fakt, że nie otrzymywałam pełnowartościowego żywienia oraz to, że przez poranne praktyki szpitalne spałam jedynie po 3-4 godziny każdej nocy. Oprócz porannego budzenia w sali dla ciężko chorych ciągle chodzą jakieś maszyny, a pacjenci często krzyczą lub wydają inne odgłosy przez całą noc… Kiedy dostałam pierwszy biały worek z białkiem i tłuszczem praktycznie od razu poczułam, że mam trochę więcej siły, nogi przestały się pode mną uginać. Niestety żyły obwodowe bardzo nie lubią przyjmować takich substancji, co w widoczny sposób zemściło się na moich rękach:

Ręce

Po kilku dniach rozpoczęto również leczenie mojego Broviac’a poprzez wstrzykiwanie w niego czystego spirytusu 😀 Po cichu liczyłam na to że poczuję efekt upojenia alkoholowego po dożylnym przyjęciu 97 procentowego trunku, niestety panie pielęgniarki chyba pożałowały ilości, która mogłaby go wywołać 😛 Szkoda bo może chociaż w ten sposób mogłabym sobie na chwilę przypomnieć jak to jest być „zdrowo” dziabniętą.

Po niecałym tygodniu przebywania na sali ciężko chorych zdecydowano o przeniesieniu mnie na piętro niżej gdzie znajduje się druga część oddziału dla tzw. „pacjentów chodzących”. Zapowiedziano, że idę na „salę młodzieżową” nie byłam pewna czy to do końca dobrze. Wiedziałam, że jedyne czego teraz mi potrzeba to spokoju i możliwości normalnego snu.

Wtedy to właśnie wjechałam do sali wraz ze stojakiem, workiem żywieniowym i wózkiem z Auchan wypełnionym po brzegi moimi tobołami. Doświadczenie nauczyło mnie, że w szpitalu nigdy nie wiadomo co akurat może się przydać, w z związku z czym zawsze zabieram ze sobą naprawdę pokaźny bagaż i już przywykłam do pytań typu: po co Ci czajnik skoro nie jesz i nie pijesz?? 😀 Nie mogło też oczywiście zabraknąć wyjątkowego plecaka z kotem strażnikiem, który nawet gdy śpię pilnuje i odstrasza wszelkie złe moce szpitalne 😀

Kot strażnik blog

Wtedy też spotkałam to, co najlepsze z całego mojego szpitalnego pobytu: zaje**stą ekipę z sali nr 2 😀 Iwonę i Monikę 😉 . We trójkę wylądowałyśmy na jednej sali. Jak się okazało każda z nas miała w zanadrzu niebanalną historię tłumaczącą jak do tego doszło, że skończyłyśmy uwiązane do jedzenia w kroplówce. Każda z zupełnie innym problemem zdrowotnym, ale niestety też każdej przyszło się mierzyć z niemałymi trudnościami w swoim życiu.  To, że trafiłyśmy na siebie było naprawdę czymś wyjątkowym. Dziewczyny jak to czytacie pamiętajcie: PORZĄDEK MUSI BYĆ 😀 TV musi działać, a w kranie musi być ciepła woda!

dziewczyny blog

Jednocześnie, aby nie zabrakło nam atrakcji zaprosiłyśmy do siebie Doktora Dżeka, który jako jedyny mężczyzna mógł dotrzymywać nam towarzystwa zarówno w dzień, jak i w nocy 😀 . Gwoli wyjaśnienia to ten niebieskooki w samym środku 😀 .

Dziewczyny blog 2

Mimo tego, że dziewczyny bardzo skutecznie podnosiły poziom pozytywnej energii i pomagały w znoszeniu trudnej rzeczywistości szpitalnej, to jednak mój poziom energii fizycznej nadal pozostawiał bardzo wiele do życzenia. Większość czasu spędziłam w szpitalnym łóżku i jedyny spacer jaki odbywałam to przejście do toalety lub do gabinetu zabiegowego. Nie miałam siły na jakiekolwiek dłuższe przechadzki po korytarzu, czy ogarnięcie czegokolwiek wokół siebie, męczyły mnie nawet dłuższe rozmowy. Dlatego mam nadzieję, że wszyscy, którzy martwili się o mnie dzwoniąc i pisząc z pytaniami o to jak się czuję wybaczą mi, jeśli nie zawsze odpisywałam lub dłuższy czas nie odzywałam się. Nie było to podyktowane niczym innym, jak tym, że po prostu fizycznie byłam leżącą gąbką. Z tego samego powodu nie udało mi się zebrać wystarczająco dużo sił, aby  w odpowiednim czasie wypuścić kolejnego posta z drugą częścią mojej historii. Ponadto na wyjściu ze szpitala złapałam przeziębienie, które również wprowadziło wiele wątpliwości i strachu, czy przypadkiem nie jest to nawrót zakażenia i czy zaraz nie będę musiała znów wsiadać w samochód i ruszać w drogę powrotną do szpitala. Kolejnym zaskoczeniem okazała się moja karta wypisu szpitalnego. Zalecenie lekarskie w postaci lekkostrawnej diety w niewielkich ilościach jak mniemam było chyba skutkiem ciężkiego nocnego dyżuru…

karta wypisu

Z ogromną chęcią, tylko najpierw proszę mnie naprawić…

Nie wspomnę już nawet o fakcie pomylenia mojego programu żywieniowego, przez co w trakcie całego pobytu na oddziale otrzymywałam żywienie z toksycznym tłuszczem, który już wcześniej doprowadził do uszkodzenia mojej wątroby i z tego powodu już ponad rok temu został zamieniony na inny. Jak więc widzisz Drogi Czytelniku pomimo faktu, że sepsę opanowano, to nie udało mi się uchronić przed kolejnymi szpitalnymi absurdami. Aktualnie, wprawdzie bardzo powoli i stopniowo, ale zaczynam wracać „do żywych” i obiecuję że już lada dzień będziesz mógł przeczytać kolejny post z kontynuacją mojej szpitalno-życiowo-zdrowotnej zawrotnej historii. Dlatego nie zapominaj o hungry4life i zechciej zajrzeć tu od czasu do czasu.

podpis_przezrklik_fundacja_small

13 myśli w temacie “SEPSA BREAK… Czyli Dr Dżek w akcji.”

  1. Trzymaj się mocno,wyrywaj życiu każdą chwilę. Uśmiechaj się często tak pięknie jak na zdjęciach, które obejrzałam na blogu.😀Bądź wolna na ile to tylko możliwe.. 😀

    Polubienie

  2. Witaj.jestem Wojtek mam 54 lata i od 2 lat jestem w podobnej zytuacji.nie mam już cześciowo jelit w 2017 spędziłem 11 miesięcy w szpitalu ten też nie lepiej od 7 tygodni jestem w szpitalu sepa i operacje to moje zycie .nie jesteś sama .głowa do góry pozdrąwiam

    Polubienie

    1. Witaj Wojtek. Dzięki za komentarz. Przykro czytać, że również maż za sobą tak duży bagaż doświadczeń zdrowotnych. Mam nadzieję ze przyszłość przyniesie pozytywne rozwiązania Twojego problemu. Dziękuję za słowa wsparcia. Trzymaj się! Pozdrawiam serdecznie!

      Polubienie

  3. Cześć Aniu podziwiam Cię że pomimo swojej choroby cały czas w sobie pogodę ducha 🙂 Na pewno jesteś bardzo miłą osobą z dystansem do siebie 😉 Pozdrawiam i życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia.

    Polubienie

Dodaj komentarz